* * *

Íåâåëèê³ ì³ñòà Êâåáåêó ïðèéìàþòü 400 êàíàäñüêèõ ñîëäàò³â, ÿê³ òðåíóþòüñÿ äëÿ ó÷àñò³ â îïåðàö³¿ ÍÀÒÎ â Ëàò⳿.
Ñîëäàòè Çáðîéíèõ ñèë Êàíàäè òðåíóþòüñÿ â ñåìè íàñåëåíèõ ïóíêòàõ íà ï³âäåííèé çàõ³ä â³ä ì³ñòà Êâåáåê, ùîá ï³äãîòóâàòèñÿ äî ¿õíüîãî ðîçãîðòàííÿ â Ëàò⳿ â ðàìêàõ îïåðàö³¿ ÍÀÒÎ.

* * *

Êîëè î÷³ íå çóñòð³÷àþòü ïåðåøêîä, ñåðöå á'ºòüñÿ øâèäøå...

* * *

Îé, òðåáà æèòè ³íàêøå,
áóòè ³íøèì,
á³ëüøå ï³ä íåáîì
³ ñåðåä äåðåâ,
á³ëüø ñàìîòí³ì
³ áëèæ÷èì äî òàºìíèöü
êðàñè ³ âåëè÷³.

Ãåðìàí Ãåññå
ç: Ïåêëî ìîæíà ïîäîëàòè

* * *

Ïðåçèäåíò Áàéäåí íàçèâຠïðåçèäåíòà ªãèïòó Åëü-ѳñ³ «ïðåçèäåíòîì Ìåêñèêè» ï³ñëÿ òîãî, ÿê â³í çðîáèâ çàóâàæåííÿ íà çàõèñò éîãî ïàì’ÿò³.

* * *

Êîëèøí³é ïðåçèäåíò Áðàçè볿 Áîëñîíàðó ïåðåáóâຠï³ä ñë³äñòâîì ó ñïðàâ³ ïðî ñïðîáó äåðæàâíîãî ïåðåâîðîòó
Êîëèøí³é ïðåçèäåíò Áðàçè볿 Æà¿ð Áîëñîíàðó ïåðåáóâຠï³ä ñë³äñòâîì ó ðàìêàõ ðîçñë³äóâàííÿ éìîâ³ðíî¿ ñïðîáè äåðæàâíîãî ïåðåâîðîòó ç ìåòîþ óòðèìàòè éîãî ïðè âëàä³, ïîâ³äîìèâ îäèí ç éîãî êîëèøí³õ ïîì³÷íèê³â.

* * *

Öåé ãàìáóðãåð íà ñí³äàíîê òàêèé ñìà÷íèé, Áîæå ì³é, ÿ çàáóâ ñôîòîãðàôóâàòè òà äî¿â éîãî! Ñîëîäêèé, ñîëîíèé, çàãàëîì íàäçâè÷àéíî íåïåðåìîæíèé ³ ïðèãîëîìøëèâèé

ÐÀØÊÀ Î×ÈÌÀ ̲ËÎØÀ

23:58 22.02.2012

ÐÀØÊÀ Î×ÈÌÀ ̲ËÎØÀ
"Rosja. Widzenia transoceaniczne, t. 2"
Czesław Miłosz
oprac. Barbara Toruńczyk
Zeszyty Literackie, Warszawa


"Kraina pusta, biała i otwarta / Jak zgotowana do pisania karta". Czeka, aż duch dziejów przyoblecze ją w człowieczeństwo.

Ów okrutny pamflet z III Części "Dziadów" Miłosz uznaje za esencję polskiej postawy wobec Rosji. W tej wizji lud rosyjski "jako zwierzęta i drzewa północy" jest czerstwy, lecz prymitywny i obezwładniony apatią. Jego oczy "wielkie i czyste" - niezmącone refleksją. Jego "pierś szeroka" skrywa gąsienicę duszy, która Polaka napawa grozą. Bo "gdy słońce wolności zaświeci, / Jakiż z powłoki tej owad wyleci?".

Miłosz podkreśla jednak, że prócz nienawiści do państwa przemocy poemat wyraża także współczucie dla jej ofiar.

Dusza rosyjska, Polska w złowrogim cieniu Rosji, wzajemna fascynacja i odpychanie - nici "innej Europy" gęsto przeplatają twórczość Miłosza. Właśnie ukazał się drugi tom jego wypowiedzi o Rosji z lat 1936-2004 o znaczącym podtytule: "Mosty napowietrzne".

Jak zapobiec przyszłym rżniątkom

W maju 1963 r. pisał z Berkeley do Jerzego Giedroycia: "żyję pod naciskiem (...) zagadek dotyczących stosunków pomiędzy umysłowością polską i rosyjską, literaturą polską i rosyjską". Własną rolę w budowaniu mostów określał jako "posuwanie naprzód świadomości", ale nie w dziedzinie polityki, jak chciałby redaktor paryskiej "Kultury", tylko "wszystkich spraw ludzkich". Gdy pod koniec lat 60. badał genealogię inteligencji polskiej, u rosyjskich autorów studiował problemy katolicyzmu i prawosławia, bo "tu jest platforma polsko-rosyjskiego porozumienia, w Polsce zupełnie zaniedbana". Nadzieję na "zażegnanie przyszłych rżniątek", czyli rzezi między narodami, dawała mu myśl, że część Polaków zrozumie tradycję wschodniego chrześcijaństwa i przebije się "przez warstwę nienawiści do głębszych, ekumenicznych źródeł".

Byli z Giedroyciem zgodni u progu lat 70.: Polska pogrąża się w "neo-endeckie mrakobiesje", jak stwierdzał Miłosz, a ratunkiem przed tym piekłem jest zaszczepianie wiedzy o "innej Rosji". Przezwyciężanie stereotypów.

Polacy naród gapiów

Linie mentalne, typowe dla Rosjan, kreśli Miłosz na podstawie "Doktora Żiwago".

Rosja jako "ciało mistyczne"; wiara w oczyszczającą moc zbiorowego cierpienia. Miłosz tej wiary nie podziela, bo, jego zdaniem, przekraczając pewną granicę, zbiorowe cierpienie owocuje bestialstwem. Pytany przez Josifa Brodskiego w 1989 r. o ideę narodu rosyjskiego jako Bogonosiciela nawiązuje do idei polskiego mesjanizmu i przestrzega, że obie są niebezpieczne.

W szkicu o Borysie Pasternaku rozważa powszechny w Rosji kult bezlitosnej historii, która toczy się jakoby wyznaczonym z góry torem, człowiek zaś jest tylko narzędziem tych potężnych procesów. W eseju o Osipie Mandelsztamie wyraża podziw dla instynktu państwowego Rosjan, jako przeciwieństwa polskiego pociągu do anarchii.

Ironia to broń podbitych, mieszkańcy Europy Środkowej są w niej zaprawieni - zauważał w czasach komunistycznej opresji. Panów zaś - Rosjan - cechuje samouwielbienie, nieodłączny składnik myślenia imperialnego. Nawet w Brodskim wyczuwał nostalgię za imperium. Pytany przez Giedroycia w 1996 r. o antyukraińskie wypowiedzi Brodskiego, stwierdził: "Miał wszystkie odruchy Rosjanina, a żadna siła nie zmusi Rosjanina do tego, żeby uznał Ukraińców za odrębną narodowość".

Polską odmianę donkiszoterii Miłosz analizuje na przykładzie stosunku Polaków do literatury rosyjskiej. Odrzucili ją po 1863 r. nie tylko w geście obrony przed rusyfikacją. "Dążność do uchwycenia bezwładu i oporu jako cech świata, w którym porusza się człowiek, a także bezwładu i oporu w nim samym, tj. skłonność realistyczna rosyjskich pisarzy, odpychała i raziła Polaków". Wywiedli bowiem z Rzeczypospolitej szlacheckiej obraz kondycji ludzkiej jako zasadniczo dobrej. Tymczasem u Dostojewskiego, Turgieniewa i Tołstoja znajdowali tylko ciemność, fatalizm i szpetotę. "Prawda o człowieku nie powinna być aż tak ponura, jeżeli miała być prawdą, to jedynie w zastosowaniu do Rosjan" - uznali. Zatem: dobro to my, zło to Rosja. Demonizm - pisze Miłosz - umieścili geograficznie w Rosji. A następstwa, jego zdaniem, są poważne. "Nieraz zapytywałem siebie, jak te polskie pokolenia się urządzały, żeby w swojej projekcji, w utrwalonych pojęciach o sobie, być tylko panami i paniami zawsze ubranym i nie obnażonymi nawet w śmierci".

Co to znaczy? To poetycka krytyka tego w Polakach, co wcześniej Stanisław Brzozowski piętnował jako polską ospałość i polski optymizm niedołęgów; ucieczkę od pytań fundamentalnych i zajęcie pozycji narodu gapia, który przygląda się z galerii "wielkiemu dramatowi świata".

Lecz nie dotyczyło to Miłosza. Z uporem obnażał rany wspólnej pamięci i "odcyfrowywał sens nieszczęść", jakie spadły na naszą część Europy.

Brodski, z którym łączyła go fascynacja myślą Lwa Szestowa, filozofa o ostrym poczuciu obecności zła w świecie, nazwał Miłosza Hiobem, który krzyczy nie o własnej tragedii, lecz tragedii samego istnienia.



 http://wyborcza.pl/1